wtorek, 4 grudnia 2012

moc życzeń


siła umysłu... ciekawa sprawa... zawsze wydawało mi się to jakąś paranormalną "dolegliwością"... jakąś tam bzdurą i w sumie to czasami dla beki jadąc samochodem za jakimś pierdołowatym kierowcą mówiłam do niego w myślach "no, wypad! na lewy pasek i skręcamy w lewo... WON!" i bardzo często skręcał... o dziwo w lewo i robił won... ale to tak sobie dla własnego widzimisia, dla podniesienia swojego ego (wirtualnego) po prostu dla niby sprawdzenia jaki mam dzień... ale powiem Wam że od jakiegoś już czasu zaczęłam się częściej i intensywniej nad tym zastanawiać... bo coraz częściej zdarza mi się że moje myśli się materializują... a ponieważ jestem osobą spontaniczną i dość raptowną to... no zdarza się że coś palnę w myślach lub nawet w słowach... a potem... jestem przerażona bo się spełnia...
jakiś czas temu siedziałam przed kompem w swoim pokoju a młody u siebie... w cośtam grał na kompie i słuchał tej swojej szańskiej pseudomuzyki... trwało to chyba już z 15 minut kiedy pomyślałam sobie "czy mógłbyś to gówno zmienić na coś co da się słuchać?" wstałam żeby mu to powiedzieć i w tym momencie usłyszałam jak wyłączył w połowie nagranie i puścił Hugh Laurie - Guess I'm A Fool ... uśmiechnęłam się do własnych myśli i poszłam mu to powiedzieć... popatrzył i stwierdził ze mam coś z głową... ale ja i tak swoje wiem...natomiast dzisiejsze wydarzenie trochę mnie może nie wystraszyło ale... zaniepokoiło i skłoniło do myślenia... a mianowicie...wczoraj był pierwszy dzień po jelitówce kiedy mogłam w ogóle coś zjeść, może nie do końca "normalnego" ale kleiki i takie tam... na obiad ugotowałam sobie wspomniane wcześniej ziemniaczki i 4 maleńkie klopsiki kurczaczane... 2 zjadłam na obiad a 2 zostawiłam sobie na dziś... z reszty mięsa mielonego usmażyłam młodemu kotlety mielone, też na dwa obiady, na wczoraj i dziś... wieczorem młody wpadł do domu, do kuchni, nałożył sobie obiad, i poszedł do pokoju... ja poszłam do kuchni schować już wystygnięte klopsiki i resztę jego kotletów do lodówki i ku mojemu zaskoczeniu... nie było MOICH klopsików!!!!!! wpadłam w szał i mówię "gdzie są moje dwa klopsiki na jutrzejszy obiad??? zeżarłeś je???" a młody na to ze stoickim spokojem "no tak..." niieee... nooo... ręce mi opadły i drę się do niego "qźwa! jełopie! czy ty mózgu nie masz? mało ci twoich kotletów? nie widzisz że to są MOJE gotowane, lekkostrawne, na moją srakę i rzyganie??? ślepy jesteś??? wiesz że nie ma kasy, że kombinuję jak koń pod górę... nic tylko we własną dupę napchać.. nic się dookoła nie liczy, tylko to żebyś ty się nażarł... reszta cię gówno obchodzi... wiesz co... mam nadzieję że ci to zaszkodzi!!!" i to chyba był błąd... powiedziałam to z taką energią emocjonalną że później pomyślałam ze jestem nienormalna i że własnemu dziecku źle życzę... po raz pierwszy w życiu powiedziałam to głośno... i... stało się... młody przed godziną wrócił z roboty (o 5 godzin za wcześnie) blady i śmieszący, podobno zarzygał pół firmy i tramwaj... ciuchy do prania... a on..."jednak zaszkodziło mi twoje wczorajsze jedzenie" poszedł do łóżka... zrobiłam mu gorzkiej herbaty, śpi...a ja? no cóż... muszę bardziej uważać na to co mówię i myślę... życzenia wypowiadane w wielkich emocjach mają moc... i trzeba uważać czego i komu się życzy...to tak ku przestrodze przed świąteczną wariacją składania życzeń...
:o/

środa, 22 lutego 2012

po pijaku się nie pisze...



hm... no w sumie się nie pisze ale czasem jest tak że na trzeźwo się nie da...
są na tym świecie sprawy o których nie śniło się fizjologom... czy jakoś tak ;P
no chodzi o to żeby się nie poszczać ze szczęścia jak jest dobrze... itp
siedzę sobie i słucham bluesa... "black coffee"... płynie z głośników... ciepło, cicho zajebiście... ups... nie klniemy... przecież to miejsce publiczne..., ale w sumie... zawsze można stąd wyjść jak się komuś nie podoba.,.. prawda?
Ella Fitzgerald jest genialna... uwielbiam... od dzieciaka uwielbiam... całe moje życie to jeden wielki blues... nie do końca czarny...ale blues... tęsknota, nadzieja... miłość... blues...
o... a teraz... Bjork... ta to ma szmergla... w sumie to jej nie lubię ale to nagranie bije na łeb wszystko czego słucham... uwielbiam... jest w sumie takie... takie jak ja...
http://youtu.be/htobTBlCvUU
hehe... cicho... cichuteńko... ććśśsiiii.... QUIET!!!!!!!!!!!!!
tak... właśnie tak... mam lekko w czubie... qruję się swoją nalewką... aroniowo wiśniową... kurna... bo koleżanka przyniosła do pracy jakąś zarazę i ja oczywiście już załapałam... fuck! że tak powiem... i chyba przestaje widzieć na oczy... nie, nie... nie żebym robiła nalewkę na metylaku... po prostu wypiłam już 2 szklaneczki... i jest mi dobrze... muszę tu częściej pisać bo pomyślicie że pisze tylko po kielichu... i w sumie to macie rację... jakoś nie potrafię się teraz uzewnętrzniać... chyba się zamknęłam... w sobie oczywiście... a duużo we mnie miejsca... całe 72 kilo... hehe... moje życie przewraca się do góry nogami... ciągle i ciągle... jakby qrde nie mogło być zwykłe... takie zwyczajne... szczęśliwe...pogodne... cudne... nie nudne...
łzy... lecą... qżwa! lecą łzy... po co?
http://youtu.be/r5JdQcztJPg
bo co? bo facet którego kochałam poszedł w pizdu??? bo nadzieje pokładane w bachorach spłonęły? bo plany na życie legły w gruzach? FUCK!!! ja tak nie chcę!
bałagan w głowie... dans with me... śpiewa Nouvelle Vague http://youtu.be/Uf7NLY0rspo
ech... życie... jakbyś choć dupę miało to mogłabym czasem cię w nią kopnąć... a tak... nic... mogę tylko popłakać... czasem... bo nie lubię płakać... silna jestem do cholery! przecież jestem! jestem? czy aby na pewno?
ktoś powiedział mi że "By być wielkim mistrzem, musisz wierzyć, że jesteś najlepszy. Jeśli to nieprawda - udawaj, że jednak jesteś" i to jest chyba święta prawda...
afirmacje ble ble ble... ale to qrna działa! chyba muszę przestać pisać bo... po pijaku można napisać wiele... zbyt wiele...
nie jestem pijaczką... nawet nie umiem pić... po piwie mam kaca... ale czasem mam ochotę uciec od świata... śmiać się i płakać... ze szczęścia płakać... tak po prostu z serca...Cesária Évora, Petit Pays
http://youtu.be/LbN8bk9ljQw tęsknie...
ech...
temperatura w pokoju... 18,7 dużo jak na te warunki... (siedzę na zabudowanym balkonie) moja temperatura... jakieś 37, 5... idę do wyra... szkoda że sama... no, w sumie to nie sama bo z trzema kotami… qźwa! Co ja jakaś zoofilka jestem czy jak? chłopa a nie kota do wyra trzeba! ech, życie jest przewrotne a los złośliwy..
dobranoc...
:o)

piątek, 25 marca 2011

woo hoo hoo!


ups... napiłam się dziś... hehe... słabą mam głowę więc wystarczyła jedna "Perła" i pół Portera... jestem nienormalna... człowiek pod wpływem alkoholu robi dziwne rzeczy.. ja na ten przykład gadałam z kotem o przyszłości... ale zważywszy na to że mam trzy koty nie jest to jakąś anomalia... za to jeszcze pytałam małego pomidorka koktajlowego czy mogę go zjeść...nie odezwał sie skurczybyk więc uznałam że milczenie jest oznaką zgody.. i pożarłam go.. dobry był.. słodki... ide po drugiego... po drodze się wysikałam bo po piwie się che do łazienki... ups.. wlazłam w coś mokrego... hehe.. przykleiło mi się do stopy.. bo łażę na boso.. to kawałek kiełbasy polskiej który rzuciłam kotu.. nie zżarła.. widać za dużo konserwantów... mądry kot... łoj.. we łbie mi się kręci... hee he he... muszę się uwolnić od tych złotych pierścionków na palcach... tylko mydło się na nich zbiera... w łazience robiłam gupie miny do lustra... he he he... gardło mi się ruszało jak się śmiałam...h e he he ... QRDE! mam czkawkę! a piwa już nie ma... bo wylałam portera bo był niesmaczny.... szit! podskakuje jak żaba na wiosnę... he he he ... jest prawie 11 w nocy... koty śpią a ja siedzę pisze.. jak kretyn.. zamiast pójść spać bo mi się gęba drze to siedzę... czkawka i tak nie dałaby mi zasnąć... oj... dobrze że jest korektor wpisów bo byków byłoby całe stado... tak sobie myślę że koty to maja fajne życie.. mimo że w sumie są jakby niewolnikami... bo przecież nie wolno im z domu wychodzić... ale za to śpią ile chcą, jedzą, walą kupę na podłogę w łazience (bo jak już jedna do kuwety się zwali to druga ani rusz!)... żyją jak pączki w maśle... a człowiek musi harować na tę swoją emeryturke... tak właśnie "emeryturkę" a nie emeryturę bo przez tych wszystkich palantów przy korycie będzie taka maleńka że wstyd będzie ją nazwać emeryturą... ufff.. jeszcze tylko (???) 16 lat i spokój... a właściwie nędza... bo perspektywicznie myśląc za te 16 lat to ja dostanę wielkie gó... nic... skoro młodzi ludzi postawili na karierę zamiast na robienie i wychowywanie dzieciarni to... straciłam wątek... idę spać bo mi zegarek pika że już 23.oo... idę wygonić koty z wyra... w końcu to moja sypialnia i moje wyro... (one maja mnie w dupie i i tak przyjdą za chwilę... wiecie jak się ciężko śpi z trzema kotami na nogach???)... czkawka nie minęła... szit! muszę zjeść łyżkę cukru? napić się wody? zatkać nos i nie oddychać prze... cholera wie ile czasu??? znów podskakuję... ech.. człowiek za mało pije.. bo jakby pił więcej to by mocniejszą głowę i półtora piwa nie robiłoby takiego bajzlu we łbie...
dobranoc..
:o))))))))))))))))))))))

PS
QRNA!!! mam czkawkę!!!!!!!!! PIJACKĄ????????

PS2
napadało śniegu! FUCK! po jaka cholerę pod koniec marca pada śnieg??????????

piątek, 27 listopada 2009

po raz enty jestem genialna...

tak, właśnie tak... jestem genialna... szkoda tylko że nie potrafię poradzić sobie z własnymi dziećmi.. ale dziś byłam genialna...
zacznijmy od początku...
jakiś czas temu przez nieuwagę zalałam sobie palnik w kuchence gazowej... palnik którego używałam codziennie... nie za duży, nie za mały... w sumie najlepszy i pewnie dlatego tak eksploatowany... ponieważ jestem osobą leniwą na swój sposób staram się usprawniać sobie życie i tak począwszy od pasty do butów w spraju, przez zmywarkę do naczyń i telewizor, sprzęt grający na pilota... a skończywszy na samochodzie z autoalarmem i central zamkiem... kupiłam sobie do zlewozmywaka w kuchni wlewkę z wężem jak do prysznica żebym mogła postawić sobie garnek na gazie i wlać wody do wielkiego gara na rosół... tak więc moje lenistwo doprowadziło do tego że zalałam palnik... miałam nadzieję że jak wyschnie to będzie działał jak trzeba... ale nic z tego... palnik pokazał mi środkowy palec i stwierdził że nie będzie ze mną współpracował... dwa tygodnie wyginałam się gotując na "nietakich" palnikach aż wreszcie powiedziałam sobie "basta"! ponieważ mam "talent" po moim tacie który był wszechstronnie uzdolniony technicznie... ja też ten talent posiadam... ojciec całe życie chciał zrobić ze mnie chłopca... byłam strzyżona na "pazia", nosiłam spodnie i całymi godzinami siedziałam z nim w piwnicy przyglądając się temu co robił... a robił różne cuda... naprawiał rowery, grzebał przy motorze, kleił mamie taborety, zbijał ramki do obrazków, regenerował akumulatory, kleił podeszwy w butach na specjalnym kopycie, pastował nam buty, remontował "skarpetę" znaczy się Syrenkę (samochód taki) a ja... podawałam narzędzia, patrzyłam, przytrzymywałam... i w ten sposób mimo woli chłonęłam wiedzę tak bardzo potrzebną samotnej kobiecie... wiem na przykład że do uszczelniania zaworów w rurach wodociągowych można używać teflonowej taśmy a do uszczelniania mufek w rurach gazowych lepiej używać pakuł konopnych moczonych w oleju lnianym... bo są szczelniejsze... a poza tym rury z wodą są tzw białe ze szwem a do gazu muszą być czarne bezszwowe chociaż teraz i tak wszystko robi się miedziane... umiem posługiwać się gwintownicą i narzynkami, potrafię wymienić uszczelkę w kranie (chociaż kiedy mogę się kimś -moim Niedźwiadkiem-wyręczyć robię to) bo przecież do cholery jestem kobietą a nie chłoporobotnikiem! co nie zmienia postaci rzeczy że wiele umiem. sama sobie naprawię suszarkę do włosów, czajnik bezprzewodowy, zawieszę żyrandol, położę tapetę (nawet na suficie), zrobię wylewkę i położę parkiet... mój ojciec wbrew pozorom był dobrym nauczycielem... ale wracając do mojego zalanego palnika... odpaliłam neta, znalazłam instrukcję konserwacji kuchenki i ... zrobiłam to... zakręciłam zawór gazowy, rozkręciłam pół kuchenki, wyczyściłam, wymyłam rozpuszczalnikiem (pędzelkiem), wyszorowałam szczotką drucianą i.... DZIAŁA! tadaaam! naprawiłam sobie palnik... miedzianym drucikiem przepchałam dyszę i jest ok... jestem z siebie dumna... On na pewno też byłby dumny chociaż pewnie nigdy by mi tego nie powiedział... taki był dziwaczny trochę... pewnie nikt nie nauczył go okazywania uczuć... teraz wisi u mnie w kuchni na kalendarzu i pewnie gdzieś tam z góry patrzy na swoje dzieło... na pierworodną córkę trochę babochłopa ale za to umiejącą poradzić sobie w życiu (przynajmniej technicznie)...
ech... kocham Cię tato... mimo wszystko...
:o))

piątek, 20 listopada 2009

meil do nieznajomej

dziś jest TEN dzień... dzień zero... dzień w którym... tak się złożyło że opatrzność zesłała mi Ją... i jej małą depresję... więc do Niej napisałam:
"Słonko... nie łam się... to nie takie straszne mieć chandrę... a depresja... depresja to stan duszy... składowa wszystkiego tego co nas dotyka... dobrego i złego... i wcale nie trzeba mieć myśli samobójczych żeby swój stan określić jako depresyjny... opowiem Ci moją historię... jeśli chcesz... dziś jest ten właśnie dzień... ten w którym tak na prawdę zaczęłam żyć na nowo... choć wtedy, dokładnie 5 lat temu świat zawalił mi się na głowę... w lipcu 2004 roku dowiedziałam się że mam nowotwór macicy... strzał między oczy! z dnia na dzień straciłam wszystkie plany, nadzieje, marzenia... operacja, rekonwalescencja, psycholog żebym mogła stanąć na nogi, powrót do pracy... i 19 listopada... odszedł mój mąż... zostawił mnie jeszcze nie do końca zdrową z dwoma dorastającymi synami (13 i 16 lat) , komornikiem na karku, długami w spółdzielni, elektrowni, gazowni i totalną pustką w głowie (po jego odejściu po raz pierwszy w życiu otworzyłam jego korespondencję z banku, okazało się że ma uzbierane na koncie ponad 24 tys złotych) ... płakałam bardzo długo... nie mogłam znaleźć sobie miejsca, nie pomagały wizyty u psychologa, rozmowy, zapomogi, przyjaciele... nie pomagało nic... w ciągu miesiąca schudłam 6 kilo, w Wigilię Bożego Narodzenia złamałam nogę w kolanie... to był gwóźdź do mojej wewnętrznej trumny... nie żyłam... nie myślałam, nie spałam, nie jadłam, kładłam się zmęczona, nie mogłam zasnąć, kiedy zasnęłam budziłam się po dwóch godzinach ze świadomością że umieram, że moje serce przestaje bić, że nie mogę oddychać, że nie mogę wydobyć z siebie wołania o pomoc... leżąc w ciemności nie miałam siły płakać... umierałam... moje dzieci były zaniedbane, starszy syn przestał chodzić do szkoły (1 klasa technikum) , młodszy był bardzo dobrym uczniem... zaczął mieć kłopoty w szkole... a ja... ja umierałam... nie potrafiłam żyć.. aż któregoś śnieżnego i mroźnego dnia wstałam i poszłam do sąsiadki... jest pielęgniarką w akademii... poprosiłam o pomoc... zaraz na drugi dzień dostałam karteczkę z umówioną wizytą do psychiatry... z nogą w gipsie od kostki do pachwiny, o kulach, autobusem z tego cholernego miejsca które przypominało mi co dzień jaka jestem beznadziejna pojechałam do akademii medycznej w Gdańsku... lekarz kiedy mnie zobaczyła bez słów wiedziała że potrzebuję natychmiastowej pomocy... byłam cieniem człowieka... dostałam silne leki antydepresyjne, nasenne i jakieś tam jeszcze... po tygodniu byłam innym człowiekiem... stawałam na nogi... był luty a ja wreszcie po 4 miesiącach beznadziei i życia we łzach zaczynałam widzieć świat... i nagle wszystko zaczęło się układać... z polisy dostałam świadczenie z tytułu przebytej operacji na nowotwór... spłaciłam komornika, ślubnego ściągnęłam o pieniądze za zaległe czynsze, gaz, światło... pieniądze z polisy wystarczyły też na rowerek do rehabilitacji kolana i mały samochód, zaczęłam chodzić na basen, wróciłam do pracy i... drugi raz złamałam to samo kolano... MASAKRA! ale tym razem wiedziałam co robić...do pracy chodziłam z gipsem, nie siedziałam sama w domu, zaczęłam spotykać się ze znajomymi, wyremontowałam kuchnię, po prostu zaczęłam żyć na własny rachunek... potem przyszło lato i nagle okazało się że ważę 20 kilo mniej! jestem laska! faceci się za mną oglądają! nie jestem starą bezużyteczną babą! potem przyszedł czas na spotkanie z psychologiem... program dla kobiet które chcą świadomie kierować swoim życiem (również duchowym i emocjonalnym), to właśnie on nauczył mnie radzić sobie z depresją i niewygodnym stanem umysłu... dziś, po 5 latach od tamtych wydarzeń jestem nowym człowiekiem... resztę napiszę Ci w następnym meilu bo nie wiem czy takie eseje można tu pisać... buźka i lecę pisać dalej
:o)"

niedziela, 6 września 2009

kolejne 18 urodziny

i znów minął rok... jaki był? w sumie... chyba nie najgorszy... chociaż czasem wolałabym żeby nie minął... bo rok temu miałam ojca, mój starszy syn pracował, młodszy się uczył, z exiem miałam dobry kontakt, moje włosy były piękną blond burzą loków, spędziłam urlop w Egipcie i miałam chyba mniej problemów z samą sobą... a dziś... dziś jestem półsierotą, starszy syn wyczynia cuda bo kolejny miesiąc nie pracuje, nie płaci rachunków i Bóg jeden wie z czego żyje, młodszy syn rozpoczął po raz kolejny naukę w 1 klasie liceum (tym razem zaocznym bo na dzienne jest za stary), exio się burzy i jeży (ale na tę chorobę nie ma leku), dziś zrobiłam kolejne jasne pasemka na moich prawie prostych ze stresu włosach i żeby ukryć te siwe... a urlop... spędziłam w pięknym miejscu ze wspaniałą pogodą i czasem na oddech od zagonionego świata... i mimo wszystko jestem szczęśliwa... w radiu właśnie leci ... czy warto było starać się jak ja, czy mogę odejść sobie już bez żalu jeeee.... a ja siedzę i robię rachunek sumienia z minionego roku... i jakoś nie mam ochoty odchodzić do nikąd... bo przecież kiedyś musi być lepiej... może następne urodziny bedą weselsze... i jakiś palant na skypie nie będzie robił mi wyrzutów że nie chcę z nim gadać i że jestem egoistką bo chcę żyć dla siebie... i może pranie które zrobię nie będzie tak śmierdziało stęchlizną bo nie mam szafy w której mogłoby po wyschnięciu swobodnie wisieć tylko jest wepchnięte nogą na dno jedynej szafy w domu... i tak w ogóle może wreszcie uda mi się schudnąć bo mam dziś depresję ponieważ widziałam się z siostrą która znów schudła i wygląda jak laska a nie jak powiązana sznurkiem szynka... ech... życie... gdybyś dupę miało to bym cię w nią kopęła... chciałoby sie powiedzieć...
ale mam dzisiaj nastrój... mało urodzinowy... ale może pójdę do łóżka i zrobię renowację jakiejś kamieniczki w moim mieście... dawno tam nie zaglądałam... a chyba wypadałoby już posprzątać uliczki... posadzić nowe kwiaty, pomalować domy i zapytać tego pana w wielkim ciemnym domu czy niczego mu nie brak... lecę... żeby zdążyć przed snem...
dobranoc
:o)

poniedziałek, 6 lipca 2009

pier...ę to!

KURWAAAAA!!!!!!!!!!!!!! (przepraszam za słownictwo, zgodnie z teorią Johna Parkina przeklinanie jest niezłą formą zwalczania stresu).
no bo jak do jasnej anielki można odreagować totalny tumiwisizm mojego syna i wkurw...ce zachowanie "mojego" exia????
syn... po raz kolejny (drugi z rzędu) zawalił rok szkolny i znów nie zaliczył pierwszej klasy szkoły ponadgimnazjalnej bo... bo miał w dupie to co się do niego mówiło i oświadczył że "będzie uczył si e na własnych błędach". No szlak mnie trafia! po cholerę ja wydałam 2 tys na jego korepetycje? mogłam za to pojechać na tydzień do Egiptu i odstresować się na maxa! harowałam jak wół przy sprzątaniu służbowego mieszkania po jakiejś pindzie która zostawiała porozpierniczane waciki po całej chałupie... ale ok... dorabiałam bo miałam nadzieje że jak będe płaciła za korki z matmy i fizy to zaliczy rok, poczuje sie pewniej i będzie chciał się uczyć... i .... i gówno! jedno wielkie gówno! znowu nie zdał... nawet nie raczył odebrać świadectwa... i luzik! teraz jeździ sobie na wowerku i bimba... Bóg jeden wie co zamierza dalej robić... ponieważ 18 lat kończy w listopadzie to ma jeszcze 3 miesiące pewnych alimentów a potem? a potem HGW! do wieczorówki nie zamierza pójść bo to strata czasu, bo wieczory zawalone, bo z kumplami nie ma czasu pobyć, bo... bo... bo.... bo nie... a do zaocznej... w sumie zaoczne są tylko ogólniaki więc... nie wiadomo czy mu się zechce... a poza tym... trzeba by tam pojechać, zorientowac się, zawieźć jakieś papiery... a komu się teraz chce? teraz są wakacje! luz! laba! lato! olewka totalna! tylko że to na krótką metę bo wakacje za chwilę się skończą a w szkołach już nie będzie miejsca... i co dalej? on NIE WIE... proste... najłatwiej powiedzieć "nie wiem" a potem mieć wonty do decyzji podjętych bez jego udziału... tak jak było do tej pory... to jakiś chory film... poza tym wymyślił sobie, że do ojca to on pojedzie tylko na 2 tygodnie do pracy (bo do ojca na wakacje to się jedzie do roboty a nie odpocząć i pobyć trochę ze starym) a nie jak co roku na cały miesiąc bo potem to on, biedak ma tylko miesiąc wakacji i w sumie to się kumplami nie nacieszy... ale tym razem... DUPA! wielka dupa! bo ojciec powiedział NIE... nie chce go u siebie , bo twierdzi że wakacje to maja ci, co do szkoły chodzą a on... on nie zaliczył ani jednej klasy od dwóch lat więc wakacji też nie ma... pomijam fakt że za "zło całego świata" exio obwinia oczywiście MNIE... no bo kogusz to innego mógłby? prawda? że zaniedbałam dzieciaka, że wyganiam go na miesiąc do ojca bo sama chcę mieć miesiąc świętego spokoju (a tak! właśnie że chcę, bo mi się należy!), że w końcu mogłam tak dobrze pilnować jego szkoły jak pilnuję jego wakacji i takie tam różne pierdoły i niedorzeczności... jednymi słowy - nasłuchałam się jeszcze... a ja ? ja do jasnej cholery też mam swoją wytrzymałość! i powoli zaczynam pękać... bo co ja jestem kurde? maszynka do robienia kasy? prania? gotowania? sprzątania? zmywania? nie! nie dam rady! samochód mi szwankuje (muszę wydać kasę na mechanika), zdrowie mi trochę siada (powinnam odpocząć), znów przytyłam (nie mam czasu na porządną dietę), włosy i paznokcie mi się sypią jak nigdy dotąd, wyglądają jak ogryzione- fuj! (muszę zacząć jeść jakieś minerały-kasa jest na to potrzebna), jestem jakaś szroziemista... brak słońca (wychodzi kuracja antybiotykowa na zapalenie krtani i zatok) , wzrok mi siada... muszę iść do okulisty i optyka... hehe ciekawe za co? i tak kamyczek do kamyczka i uzbiera się chiński mur nie do przejścia... Bogu dzięki że moja nowa "filozofia życia" daje mi chwilę wytchnienia bo inaczej mogło by być krucho... a tak, czasem wpadnę do "swojego miasta" i poprawię co nieco tak, żeby wszyscy byli zadowoleni. nie wiem co z moim urlopem... termin zbliża się nieuchronnie a ja... nie mam pomysłu co robić... pieniądze skończą się w tym miesiącu szubciej bo mechanik weźmie sporo, muszę zrobić przegląd samochodu bo do dziś jest ważny, w sierpniu zapłacić OC... chyba nie chcę tego urlopu... a możne wziąć jakąś pożyczkę i uciec choćby na tydzień gdzieś daleko? ale sama? i co ja tam będę robić? eee... nie wiem... na razie o tym nie myślę... żeby się nie dołować... a tak poza tym to hrabia syn młodszy właśnie wyruszył na swoim super rowerku zawieźć papiery do nowej szkoły... ciekawe czy tam dotrze... exiowi napisałam żeby się w dupę pocałował i do mnie nie odzywał a ja sama... pójde napić się ciepłego mleka i może zjem kawałek czekolady (dieta!) bo tak na prawdę... zgodnie ze wspomnianą teorią Parkina powinnam powiedzieć "PIER...Ę TO!!!" i żyć dla siebie...
"To decyzja o nieprzejmowaniu się. A więc co kryje się za tym podejściem? Prawdopodobnie wszystkich nas pochłaniają próby znalezienia sensu życia, podczas gdy powinniśmy zrezygnować z tych poszukiwań i dostrzec, że to, co mamy przed sobą, jest po prostu wspaniałe. Nie musisz postanawiać, że ”się zmienisz”, nie musisz bez końca analizować swoich ”problemów”, nie musisz być “lepszy”. Jesteś wystarczająco dobry. Nawet jeśli twój mózg mówi ci, że jest inaczej."
cytat z http://www.gazeta.uzetka.pl/index.php5?name=newsy&id=1912

więc zakładam kalosze i biorę mój super parasol który ochroni mnie przed deszczem złych myśli i zdarzeń i ruszam w świat... po raz kolejny żyć dla siebie...