wtorek, 4 grudnia 2012

moc życzeń


siła umysłu... ciekawa sprawa... zawsze wydawało mi się to jakąś paranormalną "dolegliwością"... jakąś tam bzdurą i w sumie to czasami dla beki jadąc samochodem za jakimś pierdołowatym kierowcą mówiłam do niego w myślach "no, wypad! na lewy pasek i skręcamy w lewo... WON!" i bardzo często skręcał... o dziwo w lewo i robił won... ale to tak sobie dla własnego widzimisia, dla podniesienia swojego ego (wirtualnego) po prostu dla niby sprawdzenia jaki mam dzień... ale powiem Wam że od jakiegoś już czasu zaczęłam się częściej i intensywniej nad tym zastanawiać... bo coraz częściej zdarza mi się że moje myśli się materializują... a ponieważ jestem osobą spontaniczną i dość raptowną to... no zdarza się że coś palnę w myślach lub nawet w słowach... a potem... jestem przerażona bo się spełnia...
jakiś czas temu siedziałam przed kompem w swoim pokoju a młody u siebie... w cośtam grał na kompie i słuchał tej swojej szańskiej pseudomuzyki... trwało to chyba już z 15 minut kiedy pomyślałam sobie "czy mógłbyś to gówno zmienić na coś co da się słuchać?" wstałam żeby mu to powiedzieć i w tym momencie usłyszałam jak wyłączył w połowie nagranie i puścił Hugh Laurie - Guess I'm A Fool ... uśmiechnęłam się do własnych myśli i poszłam mu to powiedzieć... popatrzył i stwierdził ze mam coś z głową... ale ja i tak swoje wiem...natomiast dzisiejsze wydarzenie trochę mnie może nie wystraszyło ale... zaniepokoiło i skłoniło do myślenia... a mianowicie...wczoraj był pierwszy dzień po jelitówce kiedy mogłam w ogóle coś zjeść, może nie do końca "normalnego" ale kleiki i takie tam... na obiad ugotowałam sobie wspomniane wcześniej ziemniaczki i 4 maleńkie klopsiki kurczaczane... 2 zjadłam na obiad a 2 zostawiłam sobie na dziś... z reszty mięsa mielonego usmażyłam młodemu kotlety mielone, też na dwa obiady, na wczoraj i dziś... wieczorem młody wpadł do domu, do kuchni, nałożył sobie obiad, i poszedł do pokoju... ja poszłam do kuchni schować już wystygnięte klopsiki i resztę jego kotletów do lodówki i ku mojemu zaskoczeniu... nie było MOICH klopsików!!!!!! wpadłam w szał i mówię "gdzie są moje dwa klopsiki na jutrzejszy obiad??? zeżarłeś je???" a młody na to ze stoickim spokojem "no tak..." niieee... nooo... ręce mi opadły i drę się do niego "qźwa! jełopie! czy ty mózgu nie masz? mało ci twoich kotletów? nie widzisz że to są MOJE gotowane, lekkostrawne, na moją srakę i rzyganie??? ślepy jesteś??? wiesz że nie ma kasy, że kombinuję jak koń pod górę... nic tylko we własną dupę napchać.. nic się dookoła nie liczy, tylko to żebyś ty się nażarł... reszta cię gówno obchodzi... wiesz co... mam nadzieję że ci to zaszkodzi!!!" i to chyba był błąd... powiedziałam to z taką energią emocjonalną że później pomyślałam ze jestem nienormalna i że własnemu dziecku źle życzę... po raz pierwszy w życiu powiedziałam to głośno... i... stało się... młody przed godziną wrócił z roboty (o 5 godzin za wcześnie) blady i śmieszący, podobno zarzygał pół firmy i tramwaj... ciuchy do prania... a on..."jednak zaszkodziło mi twoje wczorajsze jedzenie" poszedł do łóżka... zrobiłam mu gorzkiej herbaty, śpi...a ja? no cóż... muszę bardziej uważać na to co mówię i myślę... życzenia wypowiadane w wielkich emocjach mają moc... i trzeba uważać czego i komu się życzy...to tak ku przestrodze przed świąteczną wariacją składania życzeń...
:o/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz