sobota, 27 grudnia 2008

niestandardowe święta...

no i przyszły... nie wiem po co... chyba tylko po to żeby mnie wkurzyć i rozwalić emocjonalnie... święta... co z tego że posprzątałam? (nie wszystko) co z tego że ugotowałam? ( nie do końca tak jak chciałam) co z tego że mam dużą żywą choinkę? (za dużą bo nie mieści się w stojaku) to wszystko nie napawa mnie dumą i dobrym nastrojem... w tym roku święta jakoś mnie nie cieszą... po raz pierwszy były bez taty... chce mi się wyć... nawet teraz gdy to pisze... odkąd pamiętam zawsze był... podawał opłatek, poganiał mamę, strofował dzieciaki... ale był... wkurzający do granic możliwości, upierdliwy jak stary kawaler ale był... mały gruby łysiejący okularnik... ale był... zawsze był... a teraz... nie ma go... odszedł... bez pożegnania (choć z mamą pożegnał się, kupił kwiaty, cmoknął na dobranoc jakby wiedział że to ostatni raz...) ... widocznie biorą już z jego półki... tylko czemu tak znienacka? czemu tak szybko? to za wcześnie! ale z drugiej strony lepiej bo teraz jest żal za człowiekiem że odszedł a nie żal do człowieka że zatruwał życie... smutno mi bez niego... Wigilia w tym roku miała być u siostry w nowym domu ale... nie skończyli budowy więc była u mnie... MASAKRA! bieg z pracy do domu żeby wszystko przygotować, posprzątać, wyprasować obrus, ustawić naczynia, doprawić barszcz... przebrać się, uczesać żeby jakoś wyglądać... wyszło OK... mama została na noc (po co miała wracać do pustego domu?) siostra zabrała ja w pierwsze święto o 21... posiedziałyśmy w ciszy i spokoju, chłopaki poszli na podwórko, a my wypiłyśmy o 17 butelkę białego wina do kilku kawałeczków spleśniałego sera... (ser był z niebieską pleśnią a okazja... 43 rocznica ich ślubu) FUCK! czy to tak musi być? czemu ze świata nie odchodzą szumowiny, złodzieje, gwałciciele i mordercy? czemu odchodzą ludzie w pełni sił? przecież jemu nic w sumie nie dolegało! szykował się na zabieg usunięcia kamieni z woreczka żółciowego! przecież to nie jest żadna filozofia! od tego się nie umiera! a jednak... nie wiem kiedy przestane wyć, roztrząsać i winić się za to że nie zadzwoniłam do niego w niedzielę i nie zapytałam jak sie czuje... dzowniłam we wtorek (ale był na działce) i w środę... mówił że go boli ale poczeka aż mama wróci od rodziny żeby miał mu kto przynieść "jaśka" albo skarpetki na zmianę do szpitala bo przeciez my pracujemy i mamy dzieci więc jesteśmy zajęte... może niepotrzebnie czekał... może gdyby poszedł na zabieg... może... teraz to już nie powinno mieć znaczenia a jednak... codzień modlę się za niego... co wieczór popłakuję... po co? cholera! po co? przecież wiecznie się z nim kłóciłam! mam charakter po nim (w dużej części) i niełatwo jest ze mną żyć... ale... to jest (był?) mój tato! teraz tylko żal i rozpacz... i przymus pozbierania się do kupy żeby podnieść mamę na duchu żeby wiedziała że to nie koniec świata, że ma nas... że jest kochana i potrzebna... ech... święta... Bóg się rodzi a ja... ja mam dylematy... zamiast cieszyć się i mieć nadzieję ja mam rozterki... tak czasem bywa...
PS
nieposprzatene zamknęłam w sypialni więc nie właziło nikomu w oczy, nieugotowane... nie powiedziałam że miały być krewetki w cieście więc nikomu nie było żal bo nie wiedzieli... a choinka... dostałam nowy stojak w który wlazła... jest piękna, do samego sufitu... ech... może te święta nie były takie złe? mimo że bez Niego... może to prawda że...

"Ci, których kochamy, nie umierają nigdy, bo miłość to nieśmiertelność."

dobranoc

sobota, 20 grudnia 2008

retrospekcja...


czas około świąteczny to czas na wspomnienia... tak chyba mają wszyscy... sprzątając biorę do ręki aniołki, kotki, ramki z fotografiami, butelki po winie, książki, kieliszki... i Bóg wie co jeszcze... z każdym z tych przedmiotów łączy się historia... ot na przykład ten aniołek... to pierwszy anioł jakiego dostałam od mojego Skarbka... ileś tam lat temu... pojawił się w moim życiu tuż przed Bożym Narodzeniem... i w maleńkiej torebeczce zszytej zszywaczem biurowym (żebym nie zajrzała przed Wigilią) przyniósł mi aniołka, misia, łuskę karpia i... swoją duszę... siebie... na całe długie życie... dał mi wtedy największy prezent jaki mogłam sobie wymarzyć... dostałam nadzieję na miłość, ciepło i lepsze jutro... powiedział że w torebeczce są trzy rzeczy... jedna dla spokoju i miłości, druga dla ciepła i bezpieczeństwa a trzecia dla pieniędzy... i tak się stało... mam wielką miłość która rozkwitła nie wiadomo kiedy i dlaczego, mam ciepło duszy i czasem wpadnie trochę lewej kasy... Skarb zawsze powtarza że na murach Pompei było napisane "świat marzeniami stoi choć spełniają się te najmniejsze" i to chyba prawda więc nie bójmy się marzyć byle ostrożnie bo może się spełnić...
dobranoc

środa, 17 grudnia 2008

początek końca...


podobno "życie to śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową"... jedni przechodzą ją łagodnie inni burzliwie.. ja... nie wiem... zobaczcie sami...