piątek, 20 listopada 2009

meil do nieznajomej

dziś jest TEN dzień... dzień zero... dzień w którym... tak się złożyło że opatrzność zesłała mi Ją... i jej małą depresję... więc do Niej napisałam:
"Słonko... nie łam się... to nie takie straszne mieć chandrę... a depresja... depresja to stan duszy... składowa wszystkiego tego co nas dotyka... dobrego i złego... i wcale nie trzeba mieć myśli samobójczych żeby swój stan określić jako depresyjny... opowiem Ci moją historię... jeśli chcesz... dziś jest ten właśnie dzień... ten w którym tak na prawdę zaczęłam żyć na nowo... choć wtedy, dokładnie 5 lat temu świat zawalił mi się na głowę... w lipcu 2004 roku dowiedziałam się że mam nowotwór macicy... strzał między oczy! z dnia na dzień straciłam wszystkie plany, nadzieje, marzenia... operacja, rekonwalescencja, psycholog żebym mogła stanąć na nogi, powrót do pracy... i 19 listopada... odszedł mój mąż... zostawił mnie jeszcze nie do końca zdrową z dwoma dorastającymi synami (13 i 16 lat) , komornikiem na karku, długami w spółdzielni, elektrowni, gazowni i totalną pustką w głowie (po jego odejściu po raz pierwszy w życiu otworzyłam jego korespondencję z banku, okazało się że ma uzbierane na koncie ponad 24 tys złotych) ... płakałam bardzo długo... nie mogłam znaleźć sobie miejsca, nie pomagały wizyty u psychologa, rozmowy, zapomogi, przyjaciele... nie pomagało nic... w ciągu miesiąca schudłam 6 kilo, w Wigilię Bożego Narodzenia złamałam nogę w kolanie... to był gwóźdź do mojej wewnętrznej trumny... nie żyłam... nie myślałam, nie spałam, nie jadłam, kładłam się zmęczona, nie mogłam zasnąć, kiedy zasnęłam budziłam się po dwóch godzinach ze świadomością że umieram, że moje serce przestaje bić, że nie mogę oddychać, że nie mogę wydobyć z siebie wołania o pomoc... leżąc w ciemności nie miałam siły płakać... umierałam... moje dzieci były zaniedbane, starszy syn przestał chodzić do szkoły (1 klasa technikum) , młodszy był bardzo dobrym uczniem... zaczął mieć kłopoty w szkole... a ja... ja umierałam... nie potrafiłam żyć.. aż któregoś śnieżnego i mroźnego dnia wstałam i poszłam do sąsiadki... jest pielęgniarką w akademii... poprosiłam o pomoc... zaraz na drugi dzień dostałam karteczkę z umówioną wizytą do psychiatry... z nogą w gipsie od kostki do pachwiny, o kulach, autobusem z tego cholernego miejsca które przypominało mi co dzień jaka jestem beznadziejna pojechałam do akademii medycznej w Gdańsku... lekarz kiedy mnie zobaczyła bez słów wiedziała że potrzebuję natychmiastowej pomocy... byłam cieniem człowieka... dostałam silne leki antydepresyjne, nasenne i jakieś tam jeszcze... po tygodniu byłam innym człowiekiem... stawałam na nogi... był luty a ja wreszcie po 4 miesiącach beznadziei i życia we łzach zaczynałam widzieć świat... i nagle wszystko zaczęło się układać... z polisy dostałam świadczenie z tytułu przebytej operacji na nowotwór... spłaciłam komornika, ślubnego ściągnęłam o pieniądze za zaległe czynsze, gaz, światło... pieniądze z polisy wystarczyły też na rowerek do rehabilitacji kolana i mały samochód, zaczęłam chodzić na basen, wróciłam do pracy i... drugi raz złamałam to samo kolano... MASAKRA! ale tym razem wiedziałam co robić...do pracy chodziłam z gipsem, nie siedziałam sama w domu, zaczęłam spotykać się ze znajomymi, wyremontowałam kuchnię, po prostu zaczęłam żyć na własny rachunek... potem przyszło lato i nagle okazało się że ważę 20 kilo mniej! jestem laska! faceci się za mną oglądają! nie jestem starą bezużyteczną babą! potem przyszedł czas na spotkanie z psychologiem... program dla kobiet które chcą świadomie kierować swoim życiem (również duchowym i emocjonalnym), to właśnie on nauczył mnie radzić sobie z depresją i niewygodnym stanem umysłu... dziś, po 5 latach od tamtych wydarzeń jestem nowym człowiekiem... resztę napiszę Ci w następnym meilu bo nie wiem czy takie eseje można tu pisać... buźka i lecę pisać dalej
:o)"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz