wtorek, 6 stycznia 2009

jak ranna lwica...

bycie matką to stresujące zajęcie... pełne trosk, obaw i pytań ale również radości, dumy i nadziei... w moim matkowaniu przeważa niestety troska z domieszką nadziei... ja sama nigdy nie byłam idealnym dzieckiem.. wagarowałam, kłamałam jakby mi ktoś za to płacił, kombinowałam na prawo a zwłaszcza lewo ale zawsze zapalała mi się czerwona lampka kiedy byłam bliska "przeciągnięciu struny"... moim dzieciom chyba wysiadła żarówka w tej lampce... nie pomagają tłumaczenia, prośby, groźby i zakazy, nie pomagają łzy i rozpacz... nie pomaga nic... gdzie popełniłam błąd w kształtowaniu ich osobowości? gdzie jest "haczyk"? dlaczego tak ciężko jest im zrozumieć że nikt za nich życia nie przeżyje, wiedza i doświadczenie nie przyjdzie samo, nie można ich zdobyć wpisując tajny kod jak w grze... i przede wszystkim że to życie jest tylko jedno i nie da się go przeżyć jeszcze raz i jeszcze raz... ja wiem, człowiek jest mądry swoją mądrością, mądrością którą sam zdobył na własnej drodze, ucząc się na własnych błędach i parząc własne palce ale do cholery przecież jeśli poparzy się całe dłonie to ciężko jest potem umyć twarz nie mówiąc o dźwiganiu swojego losu! dlaczego tak ciężko jest przekonać moje dziecko że zamykanie się w domu, "siedzenie" w kompie po 12, 14, 20 godzin, niedojadanie i nieodbieranie telefonów to nie jest życie... kiedy człowiek ma 21 lat to chyba powinien już zacząć myśleć... próbować być samodzielnym, niezależnym, samowystarczalnym... czy posiadanie samodzielnego (wynajętego, opłacanego) mieszkania, pracy z cotygodniową wypłatą o która nie trzeba było walczyć i możliwości zdobywania wykształcenia w szkole dla dorosłych to za mało żeby "normalnie" żyć? wydawanie zarobionych pieniędzy w 1 dzień (przez pozostałe 6 jedząc niewiele i byle co), zadłużanie się gdzie tylko się da (wypożyczalnia DVD, spożywczak, gazownia, elektrownia, resztki kumpli), oszukiwanie i łganie "w żywe oczy" (matce, ojcu, babci, bratu, znajomym), kombinowanie w pracy(znikanie na wiele godzin pod pretekstem przyniesienia śrubki z kantorka), podkradanie współpracownikom drugiego śniadania (bo na swoje nie ma już kasy), plotkowanie o każdym kto nawinie się na myśl... czy to jest sposób na życie? Panie Boże... czy ja już do końca życia będę się zastanawiała kiedy mój dorosły syn stanie mi w drzwiach i powie "nie mam dokąd pójść-zostaję", czy ja już nigdy nie będę miała spokojnego snu bez obaw że może dziś właśnie "przegiął" i leży teraz gdzieś w rowie i dogorywa bez przyjaciół, bez dziewczyny, bez kogokolwiek kto mógłby mu podać rękę? kocham te moje dzieci ale czasem nie mam już sił, nie wiem co robić, gdzie szukać wsparcia, jak uczyć żeby docierało... przecież ja nie mam stalowego zdrowia, nie jestem psychologiem, nie mam milionów żeby moje dzieci mogły "olać" życie i czerpać z tego co im matka da... nie mam... i nie chce mieć... chcę tylko żeby wyrośli na uczciwych, rzetelnych i uczuciowych ludzi... żeby byli szczęśliwi i może trochę bogatsi ode mnie, żebym mogła spokojnie przyjąć ich w domu bez obawy że zniknie mi książka, płyta, mysz komputerowa lub spodnie od dresu... czy to tak wiele? bardzo się staram nauczyć ich że "nie żyje się, nie kocha i nie umiera na próbę" że to nie gra komputerowa... że jeśli kogoś zranią to poleje się krew a nie pojawi się nowe życie... może jestem zbyt słaba? może za mało konsekwentna (dla własnego świętego spokoju), może....? jestem jak ranna lwica która resztkami sił próbuje ochronić swoje dzieci przed światem ale nie starcza jej sił na to żeby samej podnieść się z ziemi... chciałabym żeby moją siłą byli Oni... moi synowie...
może to zimowa depresja i na wiosnę będzie lepiej... na razie jest mi źle, ciężko i smutno.. ech... pójdę się pomodlić... może to da mi odrobinę spokoju duszy i pozwoli zasnąć... http://pl.youtube.com/watch?v=bfe9cvv33nk

Ty Panie tyle czasu masz Mieszkanie w chmurach i błękicie
A ja na głowie mnóstwo spraw I na to wszystko jedno życie.
A skoro wszystko lepiej wiesz Bo patrzysz na nas z lotu ptaka
To powiedz czemu tak mi jest Że czasem tylko siąść i płakać.
Ja się nie skarżę na swój los Potulna jestem jak baranek
I tylko mam nadzieję że, Że chyba wiesz co robić Panie?

Ile mam grzechów któż to wie A do liczenia nie mam głowy
Wszystkie darujesz mi i tak Nie jesteś przecież drobiazgowy.
Lecz czemu mnie do niebios bram Prowadzisz drogą taką krętą
I czemu wciąż doświadczasz tak Jak gdybyś chciał uczynić świętym.
Nie chcę się skarżyć na swój los Nie proszę więcej niż dać możesz
I ciągle mam nadzieję Że chyba wiesz co robisz Boże?

To życie minie jak zły sen Jak tragifarsa komediodramat
A gdy się zbudzę westchnę cóż To wszystko było chyba zamiast.
Lecz póki co w zamęcie trwam Liczę na palcach lata szare
I tylko czasem przemknie myśl Przecież nie jestem tu za karę.


Dziś czuje się jak mrówka Czyjś but tratuje jej mrowisko
Czemu mi dałeś wiarę w cud A potem odebrałeś wszystko.
Ja się nie skarżę na swój los Choć wiem, jak będzie jutro rano
Tyle powiedzieć chciałam ci Zamiast... pacierza na dobranoc



1 komentarz:

  1. Gosienko, rozumiem Cie... Ja tez sie martwie o swoje dzieci. Rafal tez moglby godzinami siedziec przy kompie. Chociaz, mysle, ze moje rozmowy z nim duzo daja, bo ostatnio naprawde wzial sie do roboty i ma dobre oceny. Och , dzieci...daja tyle radosci, ale tes czasem smutku i trosk, takie jest to nasze zycie, nic na to nie poradzimy. Musisz jak najwiecej rozmawiac z chlopakami, chociaz wiem, ze to robisz... nie wiem Rybko co Ci doradzic, tez sie pomodle o Twoich chlopcow, buzia. Yvonne

    OdpowiedzUsuń