czwartek, 5 lutego 2009

prawie jak Violetta...

od czasu kiedy skończyłam 12 lat i moje włosy zmieniły się w stóg siana wiele osób mówiło mi że wyglądam jak Violetta Villas... (baaardzo śmieszne)... ja osobiście nienawidziłam swojej "szopy" do tego stopnia że czasem spinając je z uporem maniaka miałam więcej żelastwa na głowie (spinek, wsuwek i zapinek) niż owych włosów... obcinałam, upinałam, zapuszczałam i ... nic... nic nie pomagało, do zdjęcia na świadectwo ukończenia szkoły podstawowej poszłam do fotografa z mokrą głową bo inaczej nie zmieściła bym się w kadrze... he he... to nie żart... o proszę... to ja


ze słynnej Violetty miałam też totalne zamiłowanie do muzyki, śpiewu, opery itp... śpiewałam w chórze szkolnym, chórku kościelnym, zespole "Przymorzanki", męczyłam gitarę kolegi i uszy rodziców... no i z tego wszystkiego... nic nie wyszło... no cóż... czasem tak bywa, próbujemy znaleźć swoją drogę w życiu, rozwijać swoje pasje nie zawsze "trafione" ale jedno co rozwinęło się we mnie nader intensywnie to... miłość do kotów...
śmieją się ze mnie w pracy że jestem jak Violetta... nie dość że kudłata to jeszcze kociara... hehe...
a właśnie że tak! właśnie kociara... od wczoraj mam w domu nową lokatorkę, koteczkę, ma na imię Shine (błyskotka) i jest śliczna... taka wiskasowa... troche dzika ale myślę że moje dziewczynki szybko ją zaadoptują i bedzie jej u nas dobrze...
a moje włosy... szaleja i żyją własnym życiem... mają fazy jak kasiężyc... od stresu do stresu... raz są pokręcone jak murzyńskie loki a raz wiszą bez ładu i składu jak snopki siana...
jakoś nie bardzo idzie mi dzisiaj pisanie więc kończę tym optymistycznym akcentem... uśmiecham się spod mojej szopy...
dobranoc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz